Powered By Blogger

środa, 30 grudnia 2009

Praca nie zając, nie ucieknie, czyli o profesjonalnym podejściu do pracy

Podejście niektórych osób do swych zawodowych obowiązków jest naprawdę żenujące.


Byłam dziś z moim Mężczyzną na ostatnich przedsylwestrowych zakupach.
Nie wiem czy to zasługa minionych Świąt, czy też nadchodzącego Nowego Roku, ale doprawdy byłam zdumiona zachowaniem ludzi. Większość z nich uśmiechnięta i miła.
Często było słychać przepraszam, proszę, dziękuję. Żadnych większych przepychanek i wyścigów do kas. Nawet nikt nie przejechał mi wózkiem po nogach!
A pani kasjerka! Przesympatyczna. Żartowała i nawet życzenia Noworoczne złożyła. Jednak świat jeszcze nie oszalał, a ludzie nie zgubili się w codziennym pędzie i stresie.


Iście sielankową atmosferę popsuły panie z obsługi klienta. Staliśmy chyba z 10 minut, czekają, aż łaskawe damy zechcą dostrzec naszą obecność, a one nic. Jakby nas nie było! Plotkowały na dobre. W końcu mój Mężczyzna przywołał je do porządku: ”Czy panie przyszły tu do pracy, czy też może na pogaduchy?”
Ja rozumiem, że miały ochotę otworzyć buzię do koleżanki. No, ale może warto, by też przypomnieć sobie, w jakim celu przyszło się do pracy?


Kolejne kroki skierowaliśmy do operatora sieci komórkowej celem podpisania nowej umowy. Ludzi było wyjątkowo sporo, jakby rozdawali darmowe butelki szampana!
Odebraliśmy z automatu bilet i usiedliśmy. Czekaliśmy ponad pół godziny. Zamknięto już drzwi dla wchodzących. W końcu nadeszła nasza kolej.
Pani, która wyświetliła nasz numerek, była jakby lekko oszołomiona faktem, że jeszcze ktoś raczył do niej podejść. A jeszcze przed chwilą z uśmiechem od ucha do ucha zabawiała dziecko poprzednich klientów. Może gdyby darowała sobie takie umizgi obsługa petentów szłaby jej znacznie szybciej.
Rzuciła przed nami ulotkę i wyrecytowała zdenerwowanym głosem jakąś formułkę, zupełnie dla nas niezrozumiałą. Jakież było jej zdziwienie i oburzenie, gdy ośmieliliśmy się mieć parę pytań. Nie raczyła na nie odpowiadać, lecz rzekła: „Wchodzicie Państwo 3 minuty przed zamknięciem salonu…” Nie dałam jej dokończył. Przedstawiłam bilet z automatu, na którym czarno na białym widniało, że próg salonu przekroczyliśmy 33 minuty wcześniej. Pani oblała się buraczanym rumieńcem. A ja rzuciłam do mojego Partnera głośno, by cały salon usłyszał; „Chodźmy, nie będziemy zabierać Pani cennego czasu”.


Moje ostatnie miejsce pracy stanowiła recepcja. Byłam w niej na pół godziny przed rozpoczęciem obowiązków. Mieszkałam jeszcze wtedy nie dość, że pod miastem, to hen daleko pod lasem, gdzie komunikacja miejska nie dojeżdżała. Szłam pół godziny do autobusu, który jeździł raz na godzinę. Miałam do wyboru być w pracy 30 minut wcześniej lub tyleż samo się spóźnić. Wybrałam tę drugą opcję.
Rzadko też zdarzało mi się wychodzić punkt 16.Zawsze znalazł się jakiś spóźniony i zagubiony klient lub pracuś, któremu należało przypomnieć, iż należy zamknąć pokój, zdać klucze i iść do domu.
Nie narzekałam jednak z tych powodów, ani nie obrażałam się na cały świat.
Zawsze, w każdej pracy starałam się wypełniać powierzone mi zadania skrupulatnie i dokładnie. Szanowałam też czyjąś pracę, czas i pieniądze. Dlatego też doprawdy drażnią mnie osoby, które uważają, że są w swoim miejscu za karę. Życzę im powodzenia, choć myślę, że z takim nastawieniem, to raczej ich kariera zawodowa nie sięgnie szczytów.







                                           

2 komentarze:

  1. cóż nawyki ..... a tak już było właśnie >PRL< stąd nie dziwota że Jaruzel cały czas na FALI he

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam.Dziękuję za komentarz.
    Pozostaje mieć nadzieję, że nawyki nie przejdą z pokolenia na pokolenie. Choć, niestety, wszystkie negatywne bohaterki mojego postu miały około 30 lat, więc może powinny powtarzać jak mantrę:"Boże, spraw by mi się chciało, tak jak mi się nie chce".
    Pozdrawiam i zapraszam ponownie.

    OdpowiedzUsuń